Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A widzisz — rzekł wysłuchawszy relacyi — widzisz... jak tylko spostrzegłem owe bukieciki, konfiturki, soczki — zaraz powiedziałem: źle!... bardzo niedobrze... gotowi mi wpędzić pacyenta w... małżeństwo, ale widzę, natura silna, opiera się... Masz jegomość racyę, co ci potem? w twoim wieku się żenić, zwłaszcza z młodą kobietą, z elegantką, lubiącą świat, zabawy... to źle... Znam ja cię, kochany panie Dezydery, chociaż mi się nie zwierzałeś, wiem żeś tu przyjechał szukać spokoju i odetchnienia, żeś chciał dobrze czynić dla drugich... oto: masz spokój!.. Tak, tak... słusznie mówisz, trzeba wyjechać...
— Jak najprędzej.
— Dobrze; to się jakoś upozoruje... Spędzimy na wątrobę, na nerwy, albo na serce... Przyznaj jednak jakie są różnorodne z organów naszych pożytki... Spędzimy, bądź spokojny... na cóżby? nie wiem jeszcze... może na płuca, zalecimy wyjazd i kuracyę, długą, bardzo długą...
— Powiedz im pan, ostrzeż ich, że jestem ciężko chory, że mogę lada dzień umrzeć...
— A nie! to właśnie byłoby źle... byłoby bardzo niedobrze.
— Dlaczego?
— Gdybym im powiedział, że niezawodnie umrzesz w sobotę, dołożyliby wszelkich starań, aby cię ożenić we czwartek; wszakże nie o osobę im chodzi, lecz o majątek. — Nie panie Dezydery, w naszym repertuarze lekarskim są choróbki o wiele gorsze od śmierci... wynajdziemy też coś w dobrym gatunku. Jak ci się na-