Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

urodzeni i nie znaliśmy żadnych komisyj, nasi dziadkowie, nasi ojcowie nie znali, a on chce...
— Ale cóż właściwie chce, do milion!... — zawołał burmistrz, który już zaczął tracić cierpliwość, — gadaj-że co chce, zkąd się dowiedziałeś? Może to tylko głupia plotka...
— Żebym ja miał tylo pieniędzy, ile prawdy w tej plotce... na moje sumienie!... a zkąd ja się dowiedziałem, co panu do tego, dość że wiem, a jeżeli pokaże się, że to nie jest prawda, to niech pan prezydent nazwie Mordkę cyganem. Pan Dezery już cały tydzień buntuje naszego doktora...
— Koniec świata! na cóż mu doktór?!
— Na co? on chce, żeby u nas była komisya.
— Zwaryował...
— On chce, żeby obywatele zamiatali ulice, żeby wywozili śmiecie, żeby płacili składki na studnie, żeby bielili swoje chałupy... aj, czego on nie chce!... On chce, żeby rzeźniki byli zgubione, żeby nie rżnęli chorego bydła, nie sprzedawali takiego mięsa, co trochę zepsute jest... żeby musieli utrzymywać jatki porządniej, niż własne izby na wielkanoc. On chce ażeby szynkarze byli zgubione, żeby sprzedawali trunki bez dodatków, a czy to można na dzisiejsze czasy?... Teraz chłopi tak zdelikatnieli, że chcą mieć wódkę jak ogień... On chce, żeby piekarze byli zgubione, chce im zrobić kontrolę!... On chce całe miasto zgubić, chce żeby pan prezydent miał pisanie, a my wszyscy zniszczenie! Ja sam mam pół domu nad wodą, ten dom nie daje mi nic, tyle że mieszkam i podatek zapłacę — jak komisya każe koło