Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pokazało się, że już drzewo kupione, cegła kupiona, wszystko co potrzeba. Zaraz z wiosny zaczną budować. Słyszałem, że ma być jakiś dom osobliwy, całkiem zagraniczną modą...
— Co jemu po tem?
— Albo ja wiem, — a panie prezydencie co jego obchodzi nasz waryat? nasz żydowski waryat — i do niego także musiał się wtrącić!
— Wasz waryat?
— No tak, głupi Berek. To jest cała historya!... Wczoraj ten pan Dezery szedł przez miasto i spotkał Berka na ulicy. Co prawda teraz jest trochę chłodno — i to też prawda, że Berek nie ma bardzo pięknej garderoby. Więcej w niej dziur aniżeli sukna. Ten pan, zamiast pójść spokojnie swoją drogą, to udał się prosto do rabina. Tam byli najbogatsi obywatele i najporządniejsi szynkarze, kahalni, cała starszyzna! Oni się bardzo zdziwili, oni pytali — czego pan chce? On też powiedział! Nie chcę powtarzać co on powiedział, ale to wcale nie było piękne słowo...
— Czegóż chciał od rabina i od żydów?
— Aj panie prezydencie, on mówił, że Berek, ten głupi obdarty Berek, ten waryat, to jest wstyd dla rabina, dla kahału, dla całego miasta, że on nie powinien być ani obdarty, ani zmarznięty, ani głodny, bo to jest dla nas, niby dla wszystkich żydów, fe! Kahalni powiedzieli, że nie ma na to pieniędzy — a on wyjął z kieszeni pięćdziesiąt rubli, oddał rabinowi i powiedział, że to na ubranie dla Berka... a potem wcale nic nie mówił, tylko sobie poszedł...