Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Drabina stoi po dziś dzień, dzieci Jakubowe wspinają się po niej coraz wyżej, a szczeble nic a nic nie słabną, są one mocne, bardzo mocne. Fajn szczebelki!
Icek postanowił, że przy pierwszej sposobności rozwinie szeroko tę myśl w pewnej krawieckiej szkole i że zjedna sobie słusznie należny poklask i już zaczął układać początek mądrego przemówienia, gdy nagle koło wozu stuknęło o kamień, a chłop się przebudził i ziewnął tak donośnie, aż się w poblizkim lesie echo odezwało.
Biały gołąb się spłoszył, wąż się spłoszył, Icek drgnął, a myśl jego przerwała się nagle, niby nitka pod dotknięciem noża.
— Paskudne ziewanie macie, Marcinie — rzekł prawie z gniewem.
— A dyć — odrzekł chłop — spać mi się chce, to i ziewam krzynkę.
To rzekłszy, ziewnął powtórnie jeszcze głośniej.
— No, no, wilk chyba głośniej nie wyje.
— Pewnie... Każdemu stworzeniowi, jak jest śpiące, gęba się drze.
— Dziwna, że wam się do tej pory nie rozdarła.
— Toć nie żydowska kapota, żeby się miała drzeć jeno ludzka gęba, gospodarska..
— Dla czego kapota i dla czego żydowska?... Wasza gęba nieprzyjemna jest, Marcinie.
— Nie dał mi jej Pan Bóg miłosierny dla Ickowej przyjemności, jeno żebym miał czem chleb jeść.
— Mnie się zdaje, że wy bardzo dużo chleba zjadacie.