Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mieli to samo co tu, z tą różnicą, że na werandzie, na świeżem powietrzu, księżyc będzie nam przyświecał, gwiazdki hędą mrugały.
— Pan Michał jest poeta!
— Pan Michał jest ryzykant!
— Odważny, dalibóg odważny — zakonkludował pan Salezy, — już ja bym nie ryzykował, choćby mi dawali darmo tyle włók, ile mam włosów na głowie.
Jeden z towarzyszów uśmiechnął się złośliwie.
— Nie zrobiłbyś karyery, panie Salezy — rzekł.
— A to dlaczego?
— Przy takiej łysinie...
— Podchwytujesz pan za słówka, mówi się, bo się mówi obrazowo, a pan bierzesz to literalnie. Sam nieraz powiadasz, żeś na rachunkowości zęby zjadł... a przecież ich nie zjadłeś, tylko ci się popsuły, i wiem który dentysta ci je reparował.
— Panowie — rzekł pan Michał, — dajcie pokój, schodzimy niepotrzebnie na grunt osobistych przymówek.
— Bo ja nie lubię jak kto opowiada o łysinie. Podoba mi się nie mieć włosów, to nie mam, ale zęby mam i sztucznych sobie nie przyprawiam!
— Panowie, jeżeli mnie kochacie — zawołał rozczulony pan Michał, — żegnam was dzisiaj, opuszczam was jutro, gąsiorek się kończy, kto wie czy się jeszcze kiedy na tym padole płaczu spotkamy, więc... co tam próżno głowę zawracać!.. byliśmy przyjaciółmi, będziemy przyjaciółmi, w ręce pana Salezego: „kochajmy się!“
— Niech was licho porwie! Kochajmy się! — zawołał mocno podochocony pan Hilary.