Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ano, chodzi o sto tysięcy złotych.
— Czyż to sprawa do wygrania! Panie Symplicyuszu — rzekł z rozżaleniem pan Karol — powiedz pan sam...
— Hm — rzekł po namyśle Jajko — sprawa jest jak sprawa... Można wygrać, można i przegrać, ale ściśle biorąc, szans wygrania jest więcej.
— No, widzisz — rzekł pan Mikołaj — szans wygrania jest więcej, a ja nie mam chęci zmarnować takiej poważnej sumy... Skrzywdziłbym was...
— Ja się zrzekam...
— Wolno ci, ale Lucynka...
— Ona również nie dba o ten proces.
— I to może być — wszelako ja dbam i tego, co powiedziałem, nie cofam.
— Wieleż ojciec żąda za swoje prawa?
— Sto tysięcy!
Niemcy żachnęli się.
Szmidt miał ochotę zaklęć, ale ujrzawszy, że pan Mikołaj zmarszczył brwi, zamilkł. Schultze z zimną krwią zaczął zgarniać rozłożone na stoliku pieniądze i chować je do wielkiego pugilaresu.
Pan Karol nie mógł ukryć rozdraźnienia, jakie go opanowało.