Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bym była wyszła za poczciwego ekonoma, miałabym takie same szczęście.
— A, pani dobrodziejko, toż Marceli człowiek wysoko wykształcony...
— Niech go Pan Bóg kocha, nie mówmy już o nim... Ja mam do pana prośbę, panie Symplicyuszu, serdeczną prośbę...
— Ho! ho! niebezpieczne są prośby młodych rozwódek...
— Boisz się pan? — zapytała z uśmiechem.
— Jeszcze nie wiem, jaka prośba... a raczej jakie rozkazanie, spadnie na moją głowę starą...
— O, nie lękaj się pan, ciężar nie będzie zbyt wielki.
— Zawsze jednak ciężar, moja pani, a jak kto ma stare kości...
— Cóż znowu!
— Niechże pani tedy powie, o co idzie, słucham.
— Usiądź pan sobie wygodnie i racz zapalić swoją fajeczkę, bo to długa, długa historya... Wiesz pan już, jak nam tu źle, jak smutno. Ja nieraz miewam takie szalone bóle głowy, że miejsca sobie znaleźć nie mogę.