Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bolą, jest niemożliwa. Nie bywamy prawie u nikogo i u nas prawie nikt, bo tych kilku najbliższych sąsiedztw, z któremi utrzymujemy stosunki, nie liczę; dnie schodzą powoli, zabijająco nudnie — jeden do drugiego podobny — bez żadnego urozmaicenia, bez zmiany. Istne więzienie, niewola!
Mówiąc to, pani Lucyna zaczęła się gorączkować. Z ładnie zarysowanych jej usteczek uciekł uśmiech, a w oczach migotały iskierki nieukrywanego gniewu.
Pan Karol niepostrzeżenie wyszedł z pokoju.
— O, nie uwierzysz pan, panie Symplicyuszu — mówiła dalej — pan nie możesz wytworzyć sobie pojęcia, jakie tu życie, jaka niewola, jakie kajdany!
— Co do tych ostatnich, pani dobrodziejko, to przecież już koniec i, prawdę rzekłszy, wyobrażałem sobie, że zastanę panią wesołą, uśmiechniętą, szczęśliwą... Nie byłem ja już dawno w tych stronach, ale włócząc się po świecie, słyszałem, że już i w drugiej instancyi zapadł wyrok. Małżeństwo pani unieważnione, więc też i niewoli koniec. Dziś wolno pani rozporządzać sercem i ręką wedle upodobania...