Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Symplicyusz! naturalnie, że ani myślę jechać. Ten człowiek spada nam jak z nieba — i jeżeli on nam nie pomoże, to chyba pożegnamy się z nadzieją...
— Ależ pomoże, pomoże; tylko trzeba umiejętnie się wzięć do dziada.
— Gdzież on jest?
— Poszli z tatusiem reparować zegar — odezwała się panna Weronika — sprowadzili młynarza i we trzech kują młotkami.
Pan Karol ramionami ruszył.
— Zawsze dziwactwa, tabakierki, zegary — zegary, tabakierki, jedno i to samo...
— Moja Weronisiu — odezwała się pani Lucyna — występże dziś z obiadem... Popisz się... Pokaż, co umiesz...
— Niestety, będzie to stracony zachód — pan Jajko nie jest smakoszem.
— Jest, czy nie jest, ale niech widzi przynajmniej, że go chcemy przyjąć jaknajlepięj. Ciekawa też jestem, kiedy oni skończą reperacyę tego zegaru...
— Ja tam pójdę do nich — rzekł pan Karol.
— Lepiej nie chodź — ojciec nie lubi, gdy oko