Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sprzedasz. Żądaj sumy znacznej — powiedz, niech sprowadzą sobie adwokata, iżby rozpatrzył papiery. Paktuj, zwłócz — dopóki się szwabom nic sprzykrzy i dopóki sobie innego majątku nie znajdą.
— Słusznie mówisz, Symplicyuszu, jak cię kocham, słusznie. Już to wiadoma rzecz, że do rady tyś człowiek jedyny... Na antykach nie znasz się wcale, to prawda — ale do interesu głowę masz.
— Pochlebiasz mi zanadto...
— Właśnie, że nie; nawet, szczerze mówiąc, marzyłem o tobie i pragnąłem, abyś jaknajprędzej przyjechał...
— A cóż tam?
— Chciałem, by z chłopami skończyć i tę przeklętą sprawę z Gapcewiczem na dobrą drogę wprowadzić; adwokat, proszę cię, pisze mi, że wszystko dobrze idzie, żeśmy w pierwszej instancyi wygrali, ale Gapcewicz apelował i podobno ma zamiar wlec nas przez wszystkie instancye... Takim sposobem można jeszcze długo oczekiwać na rezultat...
— Rozpatrzy się to, kochany panie Mikołaju, rozpatrzy, mamy czas; chciałbym przynajmniej tydzień przesiedzieć tu, w Maciejowie.
— A! mój Symplicyuszu, tej mi znów krzywdy