Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! to nie może być... Szkoda Michalinki dla Karola... ja to zaraz panu Józefowi wytłómaczę... nie dopuszczę, nie zezwolę... nie!
— Ależ dopuści pan, dopuści... bo to już rzecz skończona. Pan Mikołaj tu był, o rękę Michasi dla syna prosił. Przyrzeczenie solenne otrzymał — a pan Józef słowa nie złamie i nie cofnie.
— Wynajdzie się pozór... ale miałeś o coś prosić...
— Właśnie... wiadomo panu, że jestem sierota, że nie mam nikogo z bliższych w tych stronach.
— No — a ja? czy ja daleki ci jestem?
— Dla tego też do pana się udaję, panie Symplicyuszu... proszę o wyświadczenie mi wielkiej, bardzo wielkiej łaski...
— No... no, cóż takiego?
— Żeby pan był łaskaw pojechać ze mną do Maciejowa.
— Do Maciejowa!
— Tak... i poprosić pana Mikołaja, o rękę jego córki dla mnie...
Jajko aż odskoczył.
— Coś ty powiedział?... o rękę pani Lucyny?...