Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie wiem, o czem ojciec mówi.
— Ach, Boże! O tem, o co tyle lat męczyliście mnie...
— My?!
— O sprzedaż Maciejowa...
— Ja ojca nie namawiam, — rzekła pani Lucyna — czy nam tu źle?...
— No, proszę, jak to się gusta zmieniają... Tak niedawno jeszcze...
— Dziś rozmyśliłam się...
— I ja się także rozmyśliłem, kochana Lucynko...
— Ojciec?!
— A tak. Naturalnie szwabom nie chciałem ojcowizny, która przez lat tyle była w ręku naszej rodziny, sprzedawać, ale dziś, gdy się trafia kupiec porządny, rodak, a poniekąd i przyjaciel, to czegóżby nie? Na co macie zagrzebywać tu swoją młodość, zdolności i talenta? Wynieście się do miasta, szukajcie odpowiedniejszej sfery, a ja, jako stary inwalid, jak Sapiejewski powiada, osiądę także na bruku, będę miał blizko kościół, gazety, może do resursy jakiej się zapisze — ot i tak, jako