Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

śmiertelnie i już nigdy noga jego w Czarnej nie postanie.
— Cóż odpowiedziałaś na to?
— Powiedziałam, że wezmę zaraz jego fotografię, wpatrywać się w nią będę po kilka godzin na dzień — i jeżeli nie będę mogła się zakochać, to niech mi wspaniałomyślnie wybaczy.
— W czyją fotografię masz się tak wpatrywać?
— W czyjążby? — naturalnie, że w drogie rysy pana Symplicyusza...
— Pan Józef się rozśmiał.
— Nie przypuszczasz chyba, że sam dla siebie chciał wzbudzić sentyment w twojem sercu...
— Więc?...
— Może miał kogo innego na myśli.
Panna Michalina nie odpowiedziała nic, pokręciła tylko główką i wybiegła z pokoju.
Zima przeszła. Ciepłe słońce wiosenne pobudziło do życia całą przyrodę. Zazieleniły się łąki i pola; rozśpiewały ptaki w lasach, weselej szumiały rzeki i strumienie.
Drzewa, świeżą zielenią pokryte, szemrały gałązkami, oracze z pługami wychodzili na pola.
W Maciejowie duże zmiany zaszły. Pan Miko-