Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wet, żeby Witold miał nad czem popracować. Otóż taką fortunę ja tu w blizkości upatrzyłem.
— Gdzie?
— No, blizko stąd, bardzo blizko. Krótko mówiąc, Maciejów.
— Co też ty mówisz! To niepodobna...
— Dlaczego...
— Raz, że majątek duży i nie wiem, czyby na fundusz Witolda, choćby nawet i z pomocą z mojej strony, można go kupić.
— Ja powiadam, że można.
— Przypuśćmy, ale zachodzi inna, poważniejsza przeszkoda: pan Mikołaj majątku nie sprzeda.
— Niech cię o to głowa nie boli. Ja powiadam, że sprzeda, i niech tylko przyjdzie pan Mikołaj do zdrowia, zaraz z nim układy rozpocznę. Wiem ja doskonale, co się tam święci. Piękna pani Lucyna jest jak ptak na odlocie, radaby jednej chwili stamtąd wyfrunąć, pan Karol także oddawna tylko o tem marzy... Naturalnie, że pan Mikołaj o sprzedaży niemcom nie chciał słyszeć, ale uczciwemu szlachcicowi sprzeda, tembardziej teraz po owym fatalnym wypadku, po chorobie... Chociaż nawet powróci do zdrowia, to już do gospodarowania sił nie