Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale pan Witold, jak widzę, szczególnie ci przypadł do gustu...
— Nie zaprzeczam. Przypomina on mi kogoś...
— Dawną miłość, Weronisiu...
— Nazwij to, jak ci się podoba, dość, że przypomina mi lepsze czasy życia...
— W tem właśnie niebezpieczeństwo.
— Dla mnie żadne. Ale zdaje mi się, że jest ktoś inny, komu ono zagraża.
— Komu?
— Pannie Michalinie... Doprawdy, byłaby z nich śliczna para.
Pan Karol niecierpliwie poruszył się na krześle.
— Sądzę, — rzekł — że panna Michalina nie podziela twoich zachwytów, Weronisiu, i jest dla niego dosyć obojętną.
— W myśl twoich życzeń, Karolu — wtrąciła pani Lucyna.
— Zapewne i w myśl twoich także. Rozmawiałaś z nim prawie przez cały wieczór i, o ile mi się zdaje, nie sprawiało ci to wielkiej przykrości, przeciwnie, sądziłbym, że zachwycałaś się jego towarzystwem.
— Widzisz, jakiś ty niewdzięczny brat! Czy