Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wspominał czasem, że w młodości na księdza się kształcił, że w klasztorze nowicyat odprawiał — ale gdzie to było i kiedy, nie mówił.
Domyślano się, że w życiu jego był jakiś moment bardzo dramatyczny, kursowała nawet na ten temat legenda o wykradzeniu pięknej panny, ucieczce, pojedynku — ale nikt przy tem nie był i nikt tego nie widział. Coś tam tylko o tem panie mówiły, bo właśnie przed dziesięcioma laty któraś z nich bawiąc u krewnych koło Kalisza, nad samą granicą, dużo tam o przygodach pana Symplicyusza słyszała. Naturalnie, powróciwszy do domu, przy pierwszej sposobności zasypała starego gradem pytań — ale dziad wszystkiego się wyparł.
— Nie przeczę — mówił — że coś podobnego być mogło, boć dzieją się różne rzeczy na świecie, ale ja, jako żywo, w tamtych stronach nie bywałem. Może inny jaki Jajko pamięć tam po sobie zostawił, lecz to nawet nie krewny mój wcale... przynajmniej nie wiem o takim. Ja się piszę po staroświecku, jako Staszyc nauczał: Iayko, a inni, którzy się nawet do powinowactwa ze mną przyznają, najniesłuszniej naturalnie, pakują w nazwisko dwie szkaradne joty, nie wiadomo na co i po co...