Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

delek prowadził, że mu kilka tysięcy corocznie do kieszeni kapnęło.
Tym funduszom pan Jajko, jak się sam wyrażał, spać nie pozwalał, bo pieniądz do ruchu stworzony, ciągle kręcić się musi, żeby właścicielowi swemu jakiś zysk, a ludziom pożytek przynosił; puszczał go więc stary dziwak w obroty, ku wielkiemu niezadowoleniu żydków, którzy w tem zamach na specyalność swoją widzieli.
Dochodziły go nieraz odgróżki i złorzeczenia — ale drugie mimo uszu puszczał, a pierwszych się nie lękał. Pieniądze w bezpiecznem miejscu przechowywał, a na wypadek napadu w drodze liczył na swoją pięść żylastą i na małe „cacko“, które zawsze w kieszeni kapoty nosił. To „cacko“, jak je nazywał, był to krótki rewolwer dużego kalibru, który w pewnej, twardej dłoni pana Symplicyusza, przy doskonałem oku i krwi zimnej, mógł rzeczywiście być skuteczną obroną.
Włóczył się Jajko nocami najwięcej, po bocznych drogach, manowcach, polach — ale go nigdy zła przygoda nie spotkała. Jadąc, godzinki półgłosem nucił, albo pacierz łaciński odmawiał, jak człowiek starego autoramentu i starych obyczajów.