Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gi i że koniecznie raz już coś z Witoldem zrobić trzeba.
Psuło mu to humor, niecierpliwił się i palił fajkę za fajką, lub też przekomarzał się z panną Michaliną.
Właśnie było to jakoś przed południem, Symplicyusz z górki swojej do saloniku zeszedł.
Panna Michalina siedziała przy oknie zajęta robotką. Zdaje się jednak, że myśl jej błądziła daleko...
Jajko odezwał się pierwszy.
— Dzień dobry, panno Michalino, dzień dobry! Cóż tak pani w samotności robi...
— Poduszkę do kościoła.
— Śliczna rzecz... kwiaty, bukiety, krzyż... Cuda panie wyrabiacie swemi delikatnemi rączkami. Cuda istne... arcydzieła cierpliwości. Mnie, żeby na żelaznym łańcuszku przykuto, tobym nie wytrzymał przy krosienkach.
— A jednak potrafi pan nieraz całe noce nad starymi aktami przesiadywać.
— Bo już to moja wrodzona słabość. Ja w starych aktach chętniebym ciągle szperał, bo to moja pasya; ale pani, jako osoba młoda, wolałaby zape-