Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pan Karol chciał protestować, ale piękna rozwódka powiedziała mu dobranoc i wyszła.
Wesoły jej śmiech brzmiał mu ciągle w uszach i nie pozwalał zasnąć.
W Czarnej tego wieczoru do późna jaśniało światło w oknach.
Oczekiwany gość przybył zaraz prawie po odjeździe pana Karola, a przyjmowany był po staropolsku, serdecznie, z otwartemi rękami. Pan Symplicyusz zasypywał go gradem pytań, na które młody człowiek odpowiadać nawet nie zdążył, tak szybko następowały po sobie.
O czem tam mowy nie było? O zagranicy, stosunkach rodzinnych, o sprawach publicznych i o polityce; bo na wsi, jak się gość, a zwłaszcza z dalekich stron, trafi, to już musi wypowiedzieć wszystko co wie i czego nie wie nawet... Wspominano dziadów i pradziadów, wspominano krewnych bliższych i dalszych i tych, którzy pomarli już i tych, co żyją, i takich, co daleko rozproszyli się po świecie. Jak na wsi... zwyczajnie, a gdzie ten, gdzie ów się podziewa? bo chociaż nie ma go, choć się zawieruszył, zaprzepaścił gdzieś w świecie, ale ta nić serdeczna, co wszystkich, niby poje-