Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Daj mi pokój — rzekła młoda rozwódka niechętnie — niepotrzebna ciekawość.
— Nie ciekawość Lucynko, lecz współczucie... tylko współczucie, nic więcej. Może cię głowa boli...
— Nie...
— Mam doskonały środek, coś nowego. Jedna znajoma z Warszawy przysłała mi niedawno... Poczciwa! wie że często cierpię — i pamiętała o mnie... A może zęby?
— Nie zęby...
— Boże, Boże! co ja się wycierpiałam w moim życiu na zęby! Nieraz to już myślałam, że sobie życie odbiorę. Mam w szafie ze trzydzieści flaszeczek z różnemi kroplami — ale prawdę powiedziawszy, wszystkie się na nic nie zdały. Dopiero niedawno jedna kobieta — prosta baba ze wsi, doradziła mi ziele. Cudowne, prawdziwie cudowne ziele — jak ręką ból odejmuje. Ja zaraz Lucynce tego ziela przyniosę.
— Powiedziałam już, że mnie zęby nie bolą.
— Ach prawda, ja taka jestem roztargniona, że nieraz sama nie wiem co mówię...