Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ki to już mój los. Karol także twierdzi, że mu świat zawiązałem...
— I ma słuszność, szepnęła pani Lucyna...
— Tak mówisz, no proszę! Pomyślałby kto, że go zamknąłem w spichlerzu na cztery rygle i bronię mu iść w świat...
— Z czem pójdzie?
— A otóż w tem sęk — ale mnie się zdaje, że Maciejów nie leży na księżycu ani na gwiazdach, lecz na ziemi — na świecie — i że kto chce to i w nim znajdzie aż nadto pola do pracy... do zużytkowania swoich zdolności i czasu.
Wypowiedziawszy to, pan Mikołaj aż się zasapał, na twarz wystąpiły mu rumieńce, wzburzony był.
— Chcesz jechać do Warszawy, chcesz... na pół roku... W tamtym klimacie migrena ludzi nie trapi... i to być może... Wszystko być może, jak powiada pan Symplicyusz i niczemu nie należy się dziwić... Jechać chcesz, piękna pani? — ano pojedziesz... Pieniędzy na to chcesz? ano dostaniesz: tylko, tylko niechno pierwej z Gapcewiczem skończę... Dom się nie podoba, dom nudny... stary ojciec... At, o czem tu mówić!