Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

to znowuż znikał jak kamień w wodzie — i przez pół roku, lub dłużej, znaku życia nie dawał.
Czasu wszakże napróżno nie tracił, bez celu, bez potrzeby nie zatrzymał się nigdzie. W jednem miejscu las urządził, gdzieindziej ugodę z chłopami przeprowadził, to znów kupna, zamiany, dzierżawy stręczył, w kolonizacyach pośredniczył, pożyczki wyrabiał, hypoteki regulował...
Nie wiadomo gdzie i kiedy w prawie kształcony, znał je wszakże wybornie, artykuły kodeksu jak z rękawa sypał, a w zawikłanych, odwiecznych procesach, nawet wysoko doświadczeni prawnicy wysoko jego zdanie cenili.
Chociaż pan Symplicyusz ciągle od kominka do kominka, jak to mówią, się włóczył, jednak cudzym kosztem nie żył, łaski niczyjej nie potrzebował i pieniądze miał zawsze.
Skrupulatny, oszczędny, na siebie i na przyjemności swoje bardzo mało wydawał, ale grosz go się trzymał i często gęsto, tam, gdzie już znikąd się nie spodziewano ratunku, Jajko jak „deux ex machina“ się zjawiał i pomoc skuteczną przynosił.
Dawniej jeździł pan Symplicyusz porządnie, wygodną kałamaszką żółtą, trzema spasłymi końmi,