Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 49 —

Na ten obrządek zjechali się wszyscy, nawet dalsi sąsiedzi, przybyło sporo osób z miasteczek sąsiednich, znaleźli się i koloniści i włościanie z bliższych wiosek.
Nieboszczyk miał wielu znajomych i życzliwych, a śmierć jego, nieprzewidziana, nagła, zaszła w okolicznościach niezwykłych, stała się faktem głośnym w okolicy. Jedni śpieszyli na pogrzeb, pragnąc oddać ostatnią posługę zmarłemu, okazać współczucie sierotom, innych znów pociągnęła ciekawość i chęć dowiedzenia się bliższych szczegółów o wypadku.
To też przed ogrodzeniem kościelnem w dzień pogrzebu zebrało się wiele bryczek, powozów, wozów, a w kościele było tłumno.
Przed rozpoczęciem nabożeństwa pan Piotr z synowcem swoim stał przed plebanią i rozmawiał z kilkoma sąsiadami; do grupy tej przyłączył się i ów lekarz starowina, który aż do ostatniej chwili był przy chorym.
Rozmawiali na temat: co począć, aby mienie wdowy i sierot od zagłady ocalić, aby uratować chociaż tyle funduszu, aby miały z czego istnieć, gdy wtem nadjechał pan Topaz. Ubrany był czarno, z wyszukaną elegancyą. Wysiadłszy z powozu, kroczył powoli ku drzwiom kościelnym, oglądając się i upatrując znajomych. Spostrzegłszy gromadkę, wśród której stał pan Piotr, zbli-