Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 40 —

— Zachciałeś pan! Młodzi pewni siebie; zdaje im się, że cudów mogą dokonać. My, starzy, nie mamy takich różowych poglądów, wszystko wydaje nam się takiem, jak jest, szarem, kruchem, marnem. Dość było zobaczyć tę ranę, aby stracić wszelkie illuzye. Dogodził sobie, bo dogodził, niema co mówić.
— Więc, według pańskiego zdania?
— Łudzić się niema co. Daj Boże, żebym się mylił! Pomęczy się dzień, dwa, no, niech trzy, i będzie po wszystkiem. Po księdza poślijcie, dla niego i dla niej.
— Czyż i ona?
— Co do niej, nie wiem. Może wyjdzie, może nie, ale prędzej nie. W najlepszym razie czeka ją długotrwała choroba. Obecnie przytomności nie ma. Trzeba tu kobiety koniecznie, bo córki same rady sobie nie dadzą.
— Już pomyślałem o tem — rzekł pan Piotr. — Przyślę tu gospodynią od mojej siostry, Andzia także będzie od czasu do czasu przyjeżdżała.
— To konieczne. Nie można ich w takiem nieszczęściu opuścić. A teraz, panie Piotrze, powiedz szczerze, co o tem myślisz?
— A co pan myślisz? Jakiego zdania są lekarze?
— Są wszystkie pozory wypadku. Można go przypisać nieuwadze, nieostrożności, fatalnemu trafowi; ale ja, mówiąc między nami,