Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 30 —

ła dźwigać, chciała podnieść, panienki także. Nie mogłem patrzeć na to, one powalały sobie ręce krwią. One mnie wołały, żebym ja pomagał. Ja nie jestem taki odważnik, ja się boję, ale chciałem ratować, zawołałem parobków, fornali. Oj, wielmożny panie, co to było! Jego położyli na sofie, on otworzył jedno oko. Jak żyję, nie widziałem jeszcze takie oko. On zaczął jęczeć. Ja kazałem jechać po doktora, to moja rada była. Ja myślę, że niegłupia rada. Sam poszedłem do stajni, krzyczałem gwałtu, pomogłem zaprządz. Własnemi rękami przyczepiłem dwa postronki do orczyków. Ekonom wołał, żeby lodu dać. Kto poszedł z dziewką do lodowni? Ja poszedłem, zrobiłem, żeby tylko ratunek był. Oj, ja już sam nie żyję! Wójt przyleciał, pisarz przyleciał, zaraz chcieli pisać protokół. Oni czekali. Tymczasem sama pani przychodzi i powiada: „Abramie, jedź po pana Piotra, proś, niech przybędzie zaraz, niech nas ratuje.” O, widzi wielmożny pan, a trzeba zdarzenia, że ja akurat widziałem, że wielmożny pan z tym młodym panem jechał do Cieciorki. To mnie nie trzeba już było dużo gadać; ja okiełznałem mego konia i galop, jak wiatr, poleciałem do Cieciorki. To jest cała prawda. Niech pan tam jedzie.
— Naturalnie, że pojadę natychmiast.