Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 286 —

pan jaki feler ma?! Oj, oj! żeby moje wrogi tak potrzebowali doktora, jak pan go nie potrzebuje. Wielmożny pan inszą słabość ma i inszych doktorów musi wołać, nie takich, co zapisują recepty. Oni wielmożnemu panu nie są potrzebni. Prędzej ja byłbym dobry konsyliarz dla pana. Ja nawet chciałbym mieć ten honor. Co długo gadać?... kto lepiej zna pańskie interesa, niż my? Kto lepiej poradzi, niż my? Niech wielmożny pan pozwoli do mnie do stancyi, w kilku słowach możemy skończyć.
— Ale co?
— Jakto co?! Kupimy owies, kupimy żyto.
— Nie mam żyta.
— Oj, oj, i jakie śliczne! bardzo pięknie pokazuje na ten rok. Przejeżdżałem tamtędy niedawno. Śliczności żyto!
— Jeszcze zielone.
— Przepraszam wielmożnego pana, jaka jest różnica między żytem zielonem a niezielonem? Podług mego rozumu, prawie żadna; za jedno i za drugie można dostać pieniądze zaraz, gotowiznę. Za zielone trochę taniej.
— Wiem, wiem.
— Niema dziwu; zupełnie to samo, gdyby pan zdyskontował weksel, też trzeba zapłacić dyskonto.
— I niemałe.