Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 285 —

ja się z wami rozmówię. Wszystko będzie dobrze.
Dodał jeszcze kilka słów po żydowsku i te miały skutek natychmiastowy — gromada rozproszyła się w mgnieniu oka.
— Oni są bardzo dobrzy i honorowi ludzie — rzekł Abram, — ale mają wielką zawziętość do handlu. Żeby nie oni, nie byłoby wcale ruchu na świecie. Wielmożny pan do nas przyjechał, do miasteczka, zapewne z jakim interesem?
— Naturalnie; mam zrobić trochę sprawunków.
— Sprawunek to nie interes, panie.
— A cóż Abram nazywa interesem?
— Tranzakcyę. Kupno, sprzedaż, pożyczka, to interes! Takie załatwiają panowie... a sprawunki może zrobić lada parobek, lada chłopak, nawet zwyczajna dziewka. Aby była karteczka do kupca, kupiec odmierzy, odważy, zapakuje i odeśle. Więc ja miarkuję, że wielmożny pan nie po sprawunki tu przybył, nie fatygowałby się sam dla takich bagatelnych rzeczy; od tego jest służba. Czy ja nieprawdę mówię?
— Owszem, prawdę. Przyjechałem za interesem do doktora.
Abram zaczął się śmiać.
— Do doktora!? Pan dobrodziej, taki młody, taki zdrów! Czy panu co brakuje, czy