Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 265 —

pan, a od tego, co takie ciekawe miało być, odchodzi.
— Właśnie, że do tego idę, tylko pomaleńku; jeżelim zaś mówił o zawziętych, to dlatego, że miałem na myśli waszą panienkę, która też nie jest z inszego gatunku.
— Pannę Annę? Naszą Andzię?
— Tak, tak.
— A cóż ona uczyniła?
— Była zawzięta, a teraz...
— Nieprawda jest! Plecie pan trzy po trzy, nie wiedzieć co.
— Niech i tak będzie, ale mnie się zdaje, że tam do wesela już niedaleko.
Sałacka zaczerwieniona zerwała się z krzesła.
— A! panie! nie godzi się drwić z uczciwej kobiety. Wesele!? Jakto! wesele u nas, a jabym nie wiedziała?! Ja, można powiedzieć, dusza tego domu! A któż upiecze, kto ugotuje, kto wszystko przyrządzi, kto sprawunki z miasta przywiezie, jeżeli nie ja?
— Więc pani nie wierzy?
— Żeby pan sto razy przysięgał, nie uwierzę! Widać, że pan Pakułowski za dużo wypił dzisiaj, albo też przyśniło się panu. Tak, czy owak, nie lubię takich żartów.
— Wolna wola; można wierzyć, albo nie wierzyć, a ja wiem, co mówię.