Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 256 —

czego słodkiego będzie lepszy. Mam ci ja tu i trochę pożywienia w koszyku, a szczerze mówiąc, głodna jestem trochę. Najmniejsze kurczątko więcej zje, niż ja, ale przecież choć parę okruszyn trzeba czasem przełknąć. Po sąsiedzku proszę pana Pakułowskiego do kompanii; jak to w podróży... co jest, to jest, ale z dobrego serca i przyjacielstwa.
Zasiedli przy stole, Sałacka wydobyła swoje okruszyny, któremi możnaby kilku zgłodniałych traczów nakarmić, i zaczęli się pożywiać.
Pakułowski zapytał:
— I cóż tam, kochana pani Sałacka, słychać u was, w kobiecym dworze?
— Co za łaska, że pan nie powiedział w babskim!
— A no, bo jakoś niepolitycznie, ile że przy traktamencie.
— Co słychać? Jak to u nas: czasem lepiej, czasem gorzej, a dla mnie zawsze źle. I nie dlatego, żeby mi kto co złego czynił, chowaj Boże, tylko według zdrowia. Skrzypię, nie przymierzając, jak sucha wierzba nad sadzawką, a roboty, ujadania, dreptania, jak panu wiadomo, od świtu do nocy i od nocy do świtu.
— Skrzypiącego drzewa najdłużej.
— Tak to powiadają. I nieboszczyk pan Piotr, świeć Panie nad jego duszą! lubił się