Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 250 —

znów czekał, aż krew Pakułowskiego dojdzie do dwunastej próby.
Tymczasem rozmawiano o pogodzie, stanie dróg, o ciężkich czasach. Abram kilka razy westchnął i użalał się, że niema ruchu na świecie, że w handlu panuje stagnacya, że jeżeli nadal tak pójdzie, to porządni kupcy będą musieli, broń Boże, szyć buty, albo piec bułki, albo wogóle zatrudniać się jakim bardzo grubym i ordynaryjnym fachem.
Widząc, że się ekonomowi łysina dobrze już zaczerwieniła, rzucił mu nagle pytanie:
— Panie Pakułowski, dlaczego wy trzymacie w śpichrzu czterysta pięćdziesiąt korcy owsa? Co wy myślicie z nim robić?
Ekonom rzucił się na krześle.
— Jakiego owsa? — zawołał. — Skąd wam się owies przyśnił? Skąd Abram może wiedzieć, że my mamy czterysta pięćdziesiąt korcy owsa?
— Bardzo przepraszam — odrzekł, — ja się omyliłem; wy macie czterysta pięćdziesiąt trzy.
— Czy Abram po naszym śpichrzu łazi?
— Bogu dziękować, ja nie jestem mysz. Zresztą, o co gniew?! Skąd wiem, to wiem; chcę tylko zapytać, co myślicie robić z tym owsem.
— Osobliwa rzecz! Jak to Abram takie rzeczy może spenetrować — mówił jakby sam