Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 228 —

o zmarłym, przytaczały różne szczegóły z jego życia, chwaliły dobroć, uczynność i prawość, jaką się odznaczał.
W tydzień po otrzymaniu depeszy o śmierci pana Piotra, w dworku pani Justyny, wieczorem, znajdowało się kilka osób. Były panie z Królówki i pan Seweryn z synem; radzono nad urządzeniem pogrzebu, zbudowaniem grobu i tym podobnymi szczegółami ostatniej posługi, jaką się oddaje człowiekowi; wtem na dziedzińcu rozległ się donośny dźwięk trąbki pocztowej. Wszyscy pobiegli do okien, chcąc zobaczyć, kto przyjechał. Pani Justyna z Andzią wyszły do sieni i wnet rozległy się okrzyki:
— Jaś! Jaś!
A okrzykom towarzyszyły zapytania, krótkie, niedokończone, urywane, pełne niepokoju.
Panna Ludwika, usłyszawszy głos tak dobrze znany, głos, którego dźwięki ciągle brzmiały jej w uszach, pobladła, czuła, że wszystka krew zbiega jej do serca, nogi zachwiały się pod nią, zdawało jej się, że nie zdoła ani jednego wyrazu wymówić.
Wielkim wysiłkiem woli zdołała zapanować nad wrażeniem — i kiedy pan Jan wszedł do pokoju, była na pozór spokojna i chłodna, chociaż ręka jej drżała, a oczy były pełne łez. Nie znalazła słów na powitanie, ale gorący,