Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 188 —

— Moja Andziu, długoż jeszcze będziecie ukrywali swoje zamiary?
— Nie wiem, ale zdaje mi się, że wkrótce staną się one jawnymi. Jaki on dobry! Mój Janeczku, nie wyobrazisz sobie, jaki on dobry. Przyjechał, odbył daleką podróż po to jedynie, aby się ze mną zobaczyć i powiedzieć...
— Że cię kocha.
— Tak; bardzo to miło usłyszeć, chociaż się wie dobrze, że tak jest, chociaż się wie o tem od dawna.
— Mnie tego nikt jeszcze nie powiedział — rzekł młody człowiek.
— A czy zapytywałeś?
— Nie.
— Chcesz więc, żeby od niej wyszło pierwsze słowo? A! Janku, wymagasz za wiele. A może ona z biciem serca oczekuje na to pytanie; może... Dlaczego się wahasz?
— Uważam, że nie czas jeszcze; zresztą mnie dobrze jest tak, jak jest, i gdyby nie choroba stryja, gdyby nie jego tak długa nieobecność, niepewność, co dalej się stanie, byłbym zupełnie szczęśliwy. Pobyt stryjostwa na południu pociąga za sobą duże koszta, skąd wynikają trudności poważne, a cóż dopiero mówić o Królówce! Rozumiesz, że chciałbym ten sierocy majątek ocalić i podnieść kosztem największych nawet wysiłków i poświęceń, ale trudności piętrzą się, ciężko jest coraz bardziej.