Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 181 —

Obserwując pana Hipolita, odtwarzając w pamięci sylwetkę niezgrabnego chłopaka, rzucił pan Jan wzrokiem na Andzię. Ani jej poznać. Ożywiona, rozpromieniona, uśmiechnięta, nigdy nie wydawała się tak ładną i tak szczególnie sympatyczną. Teraz można się domyślać, co jest tego przyczyną. A nie mówiła nic, nie zdradziła się ani jednem słowem, nieszczera! Przy pierwszej sposobności usłyszy za to wymówkę.
Pan Jan, przyjmując udział w rozmowie ogólnej, słucha jednak uważnie, o czem mówi jego siostra z Hipolitem, ale dolatują go tylko wyrazy i urywane zdania, z których nie może się dorozumieć niczego.
— Nie miał pan zamiaru przyjazdu?
— Nie, pani, ale stęskniłem się.
— Do rodziców?
— Do swoich.
— Długo będzie pan w domu?
— Dwa tygodnie.
— To krótko.
— Ale od lipca powracam już na zawsze.
— Tak samo mówił pan w zeszłym roku.
— Przyczyna znana jest pani.
— Tak, ale...
— Chce pani powiedzieć, że może się powtórzy i teraz; nie, stanowczo wracam.
— Pani dobrodziejko — odezwał się pan Seweryn do gospodyni domu, — spodziewam się,