Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 107 —

Przy torbie wisiały troki, rzemyki i siatka. Przewieszał ją doktor przez ramię na szerokim pasie, wyszytym bardzo pięknie na kanwie drobnemi pacioreczkami i jedwabiem, ongi, ongi, pięknemi rączkami.
W tych wycieczkach myśliwskich, o ile polowanie nie miało odbywać się w kniei, towarzyszył doktorowi duży, ciężki wyżeł, Lapis.
Było to psisko flegmatyczne, obojętne na wszystko, prócz polowania.
Zwykle leżał po całych dniach, zimową porą w gabinecie swego pana przy drzwiach, latem na ganku. Gdy przychodzili pacyenci, nie szczekał, nawet łba nie podnosił; chyba, że mu kto na ogon nadeptał. Dopiero gdy doktor wybierał się na polowanie, Lapis zaczynał się ruszać.
W chwili, gdy pan czyścił strzelbę, pies otwierał oczy, kładł mordę na wyciągniętych przednich łapach i bacznie patrzył na niego. Gdy ubierał się w kostium myśliwski, pies siadał, gdy brał torbę — wstawał.
— Lapis, będzie polowanie!
Pies ruszał ogonem na znak radości i szczekał.
— Lapis, jedziemy!
Na to hasło pies w szalonych podskokach rzucał się ku drzwiom, naciskał klamkę łapą,