Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 59 —

bu! Oni się tam kłócą, oni się tam biją, oni sobie oczy wydrapują. Okropnie chciwi na zarobek; psu z gardła potrafią wydrzeć. Trzeba koniecznie, żeby wielmożny pan poszedł i zrobił między nimi zgodę.
— No, to idź do nich i powiedz, niech się uspokoją i czekają. Ja niedługo przyjdę i zrobi się licytacya na ryby.
— Licytacya, śliczne słowo, żebym tak zdrów był. Na takich łajdaków nie ma innego sposobu. Ja zaraz do nich pójdę, ja im powiem coś.
— Dlaczegóż nazywasz ich łajdakami? Przecież to twoi bracia, chcą kupić i zarobić!
— Oni bracia! To tak bracia robią? Nie; za dawniejszych czasów to się nie praktykowało.
— Nie?
— Niby wielmożny pan nie pamięta? Panowie licytowali in minus, a żydki czekali spokojnie, aż cena będzie co się nazywa, nizka... teraz żydki licytują towar i jeszcze się przytem biją, łapserdaki. Czy to rozumnie, czy to porządnie jest?
Pan Adam zapalił cygaro i szedł powoli nad staw, rozmyślając nad tem, że jednak najlepszy system sprzedaży płodów gospodarstwa, to właśnie licytacya.
Szedł powoli, patrząc nie bez zadowolenia na ruchliwą gromadę żydów nad wodą, kłócących się, gestykulujących zawzięcie.