Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 58 —

zapuścić sieci, przyjechali żydzi z Wykpiszek, też prosto nad staw i też po ryby.
— No i cóż?
— Jakto cóż? Zaczął się zaraz gwałt, awantura, kłótnia, przeklinania. Skakali sobie do oczów. Proszę pana, co tu gadać, ryby to łakomy towar, to pewny towar, przez to ludzie się o niego kłócą.
— Niech ich licho porwie, niech się kłócą, cóż mnie to obchodzi?
— Dlaczego nie obchodzi?
— Bo nie.
— Mnie obchodziło. Ja wdałem się między nich, ja pracowałem, ja zrobiłem zgodę. Mieli kupić cały połów do współki. Wszystko, co tylko się złapie. Już się zrobiło cicho, już siedzieli spokojnie, już czekali. Tymczasem nieszczęście...
— Cóż?
— Patrzymy... od Partaczkowa jadą dwie fury, zawzięci handlarze i gwałtowni ludzie. Od Bosych kaczek dwie fury... samych rozbójników, od Wydmuchów jedna fura tylko, aber git, czyste zbrodniarze!
— No?
— Proszę pana, ja mogłem pogodzić dwie partye, z biedą mogłem poradzić trzem, ale na pięć gatunków handlarzy, na pięć kompanij, ja nie jestem majster, ja nie mam sposo-