Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 194 —

— Siedzi przy oknie w białym kaftaniku i macha „Kuryerem“. To jest myśląca panienka, z kawałka papieru potrafi zrobić wachlarz!
— Lube dziecko. Cała nasza pociecha.
— Słuchaj, Boleś — rzekła z przymileniem pani Silberbaum, siadając na brzegu kanapy — słuchaj, Boleś, ty zrobiłeś dziś doskonały interes.
— Oj, niech moje wrogi...
— Boleś, zostaw ty naszych wrogów dla kogo innego, ze mną możesz być szczery. Wiadoma rzecz, że nie dołożysz do serwatki.
— No, więc co?
— Trzeba, żebyś nam zrobił jaką przyjemność.
— Komu?
— Mnie i Rózi.
— Owszem, wieczorem pójdziemy do ogrodu Krasińskich na kwaśne mleko.
— To nie będzie przyjemność, tylko jedzenie.
— A kto ci powiedział, że jedzenie jest przykrość?
— Boleś, ty nie figluj. Teatr nie jest jedzenie, a przecie jest przyjemność.
— Tobie się teatru zachciewa?!
— Dla Rózi. Czy ciebie na to nie stać? Czy ty nie jesteś liwerant, solidny aferzysta?
— Ja wiem.
— Ty się przypatrz, Boleś, jak u ludzi bywa, u sąsiadów. Fajgenblat jest tylko kanto-