Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 182 —

i Staśka. Zwierz leżał, Stasiek przybiegał, podziwiał tryumf znakomitego strzelca, przeklinał własne pudło i umiał zawsze dowieść, jak dwa a dwa cztery, że loftki ze strzelby gościa utkwiły w zwierzynie, z jego zaś broni siedzą w drzewie, lub też rozbiły mrowisko.
Gość, na którego grzeczności nieraz bardzo zależało, powracał z polowania uszczęśliwiony, w najlepszym humorze, zrobił wszystko, o co go proszono, a następnie przez długie lata zaczynał swoje opowiadania myśliwskie od słów:
— Wówczas gdym zabił tego przepysznego kozła...
Stary Andrzej niedołężniał coraz więcej, wreszcie zachorował i umarł. Stanowisko jego i chałupę w lesie zajął Stasiek, ożenił się, i nazywano go już odtąd Stanisławem.
Zaczął żyć samodzielnie, a w strzelaniu dochodził do coraz większej perfekcyi. Hodował doskonałe psy, na całą okolicę sławne, urządzał polowania, las i okoliczne pola były jego domem, światem, żywiołem.
Poza tem nic go nie zajmowało i nic nie obchodziło. Jak owczarz wśród owiec, tak on chodził wśród swojej zwierzyny, co mu się podobało — wybierał, co chciał — zostawiał, strzelba nie zawodziła go nigdy.
Sławny swój „statek,“ od kowala za dwa ruble kupiony, zawiesił na kołku nad łóżkiem, rzadko kiedy brał go do lasu; posiadał już