Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




Żywo jeszcze stoją w mej pamięci wielkie lasy, z których dziś już niema ani patyka; bagna i jeziorka wśród leśnej gęstwiny, łozy, przez które przedrzeć się nie było sposobu. Dziś bagna te wyschły, jeziorka zmalałe wyglądają jak kałuże, a na miejscu łóz nieprzebytych rośnie chuda trawa, którą skubią również chude krowiny chłopskie. A nie tak to bardzo dawno temu... zaledwie ćwierć wieku. Lubiłem las, który imponował mi zawsze swojem niesłychanem bogactwem, podziwiałem drzewa olbrzymie, rozrośnięte potężnie, przez których konary słońce się przedrzeć nie mogło, słuchałem chętnie śpiewu ptasząt, śledziłem bacznie życie i obyczaje leśnych mieszkańców.
I fuzyjka, jak dla każdego młodego, szczególne miała dla mnie powaby. Nie mogę się pochwalić, żebym nią wielką krzywdę wyrządzał zwierzynie, alem ją chętnie nosił. Przyłączałem się do myśliwych, aby podziwiać ich fortele, celność i szybkość strzałów, a co najważniejsza, tę pewność siebie, która ich nigdy nie opuszczała.