Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 165 —

do pośpiechu. Czy państwo tu, na wsi, zawsze w takich warunkach odbywacie podróże?
— Jak czasem, pani dobrodziejko — odrzekł dziadek, — na wiosnę i na jesieni w takich, ale też unikamy wówczas jazdy nocnej, a nawet wogóle nie ruszamy się z domu, chyba, że konieczność zmusi do puszczenia się w drogę.
— Jeszcze póki się ta buda kołysała — ciągnęła dalej pani Ewelina — było pół biedy, wiedziałam przynajmniej, że jedziemy: nieznośnie, niewygodnie, powoli — ale posuwaliśmy się, krok za krokiem i zbliżali do celu. Naraz, buda staje, człowiek krzyczy na konie, przeklina uderza batem — ani rusz. Nareszcie schodzi z kozła, bada drogę, choć co on mógł zbadać w takiej ciemności, i oświadcza, że dalej nie pojedziemy... Przyznam się, że ogarnęła mnie, rozpacz i zaczęłam płakać... Poczciwy Jaś pocieszał mnie jak mógł i odbył naradę z woźnicą. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie się mianowicie znajdujemy, ale przecież wszędzie są dobrzy ludzie; woźnica więc wyprzągł konia i pojechał prosić o pomoc. Błyszczące z oddalenia światełko było wskazówką, że ludzie mieszkają na tem pustkowiu.
— No, i dobrze się stało — rzekł dziadek — trafił do nas od razu.
— Do śmierci państwu tego nie zapomnę. Skoro woźnica odjechał i zostałam tylko z Jasiem, wśród ciemności, ogarnął mnie strach. Tyle piszą w gazetach o napadach i rozbojach...