Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Cofnęła się myślą w przeszłość i mówiła do siebie:
— Tak dobrze zapowiadało się życie. Zdawało się, że jest samemi kwiatami usłane... Byt spokojny, miłość wzajemna, dziatki takie rozkoszne, jak cherubiny z nieba zesłane. A teraz... teraz... barwy jasne zniknęły, zamiast kwiatów ciernie, oddalenie, tęsknota i kalectwo! Smutno i czarno dokoła.
I zadumała się biedna, kochająca kobieta, utonęła w myślach posępnych i byłaby Bóg wie jak długo w pokoiku, samotna, z myślami czarnemi pozostawała, gdyby nie to, że służąca oznajmić jej przyszła że Jankiel czeka i o chwilę rozmowy bardzo prosi.
Pani Karolewa ocknęła się z zadumy, otarła oczy, poprawiła suknię na sobie i kazała żyda do pierwszego pokoju poprosić, dokąd też sama miała przyjść niebawem.
Jankiel wszedł i jarmułkę na głowie poprawił, twarz czerwoną chustką obtarł i przyjścia pani oczekiwał.
Nie bez planu przybył on tutaj — i depeszę nie bez planu wiózł. Kontrakt na karczmę za parę tygodni upływał, a on odnowić go pragnął, gdyż nie chciał Zarzecza opuszczać. Postanowił też z nieobecności Dyrdejki korzystać i z samą panią układ zawrzeć; — kontent był nawet, że żmujdzina w domu nie było, gdyż stary w interesach twardy był jak kamień i najmniej skłonny do ustępstw,