Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A teraz pójdźmy na chwilkę do domu, przecież nie mogę odjechać, nie pożegnawszy tego kochanieńkiego maleństwa. W gospodarstwie tu, podczas mojej nieobecności, dopomoże pani stary Marcin, ja zaraz poślę po niego i rozpowiem mu co ma się robić, to chłop uczciwy, może mu pani zaufać w zupełności.
Pani Karolowa i Dyrdejko poszli ku dworkowi przez starannie wygracowane uliczki. Ona zamyślona i milcząca, żmujdzin zaś ożywiony, mówiący... Zamaskować on chciał troskę, która ciężkiem i na jego barki spadła brzemieniem; dlatego też starał się mówić dużo, wesołego prawie udając, żeby tym sposobem dodać siły i męztwa nieszczęśliwej kobiecie.
Wszedłszy do dworku, Dyrdejko ucałował dzieci, które się już do snu zabierały, zjadł naprędce kolacyę i pobiegł do swego pokoiku w oficynie. Maleńki tłómoczek podróżny przygotował, a potem papiery ze stołu zabrawszy, napowrót do dworku przyszedł.
Oddał pani Karolowej książki i rachunki, szczupły zapasik pieniędzy jej wręczył i o wszystkich interesach pilniejszych i o zamierzonych robotach szczegółowo objaśniał.
Młoda kobieta słuchała wszystkiego uważnie, ale szeroko otwarte jej oczy zachodziły łzami, a od czasu do czasu dreszcz jakiś nerwowy nią wstrząsał; starała się być spokojną, panować nad sobą.