Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale gdzie? w jakim wypadku? czy bił się z kim? broń Boże!
— Przypadek, pani... w fabryce. Zbliżył się nieostrożnie do maszyny, ręka jakoś dostała się w tryby, no — i wypadek!
— Boże! Boże! cóż to jest? same zagadki! fabryka, maszyny! ale cóż Karol miał z tém wspólnego?
— Uspokój się pani, wszystko takoż porządkiem opowiem, tylko proszę obetrzeć oczy, proszę nie płakać, bo dalibóg i ja takoż zgłupieję do reszty przy tym lamencie...
Pani Karolowa białą, szczupłą rękę przycisnęła do piersi, jakby pragnąc uspokoić przyspieszone bicie serca. Otarła łzy i głosem suchym, w którym jednak przebijał się dźwięk rozpaczy, ukrytej w pozornym, sztucznie udanym spokoju, rzekła:
— O, mów pan, proszę, słucham, patrz pan, wszak jestem już tak spokojna...
Dyrdejko z przerażeniem na tę gorzką spokojność spoglądał. Widział, że twarz, na której tak niedawno jeszcze drgał wyraz życia, w tej chwili powlokła się trupią bladością, a oczy pałały dziwnym jakimś blaskiem.
Ujął panią Karolowa za rękę żmujdzin.
— Pani droga — rzekł — wierz przyjacielowi staremu, strasznego tu nic nie masz...
— Mów pan, mów, proszę.