Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nawet na noc, żeby na ranny pociąg do kolei się dobrać.
— Więc wyjeżdża pan koleją? ale dokąd? zkąd taki powód nagły?
Nie odpowiadał zaraz żmujdzin, pomięszany był, sam nie wiedział, co ma mówić.
— Ot, casus! — rzekł — pilno i dla tego chciałbym pani to i owo powiedzieć, na czas nieobecności mojej...
— Więc ta nieobecność dłużej ma potrwać?
— Bóg wie — dwa... może trzy tygodnie.
Kobieta powstała przelękniona.
— Na miłość Boską! panie Fulgenty, co się stało? mów, nie oszczędzaj mnie, najgorsza wiadomość lepsza jest od niepewności. Na honor cię zaklinam, panie, mów, dokąd jedziesz?
— Za... za granicę — wyjąkał Dyrdejko.
Kobieta za głowę się chwyciła.
— Karol! Karol! krzyknęła rozpaczliwie i bezprzytomna prawie upadła na ławkę.
Żmujdzin, który w największych kłopotach i nieszczęściach radzić sobie umiał i nigdy krwi zimnej nie tracił, wobec spazmatycznego płaczu kobiety stanął jak oszołomiony i sam nie wiedział co czynić.
Za rękę ja ujął i jąkał:
— Pani... pani kochanieńka! zmiłuj się, nie mglej! No, dalibóg! cóż za dzieciństwo! nie bójże się... nie płacz!