Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niech un będzie jangielski, ale co wyśta tam robili we dworze?
— Kupiliśwa gruntu, łąków — i tylo! zawołał nie bez pewnéj dumy jeden chłop.
— Ny, ny, za co nie? wy tera wielgie panowie! obuwatele! a more morajne! wy nie długo nie zechceta gnój wozić, jeno samych dobrów kupować! A kto będzie żemię orał? kto będzie snopków młócił? kto pójdzie, za pozwoleniem, to paskudne stworzenie paszcz? kiedy wy takie wielgie obuwatele, co handlujecie z dobrami?
— Żydów se do roboty najmiewa — odparł spokojnie stary Gajda.
Jankiel cierpliwość tracił.
— Tak! tak! — krzyczał — a wy będzieta za żydów!? ładne żydy z was będą! niech moje wrogi takie szczęście nie widzą! To wy, Marcinie, jesteście pierwszy machennik do tych interesów, ale pamiętajta wy sobie: kto chce psa uderzić, to kija zdybie.
— Wiadomo — ale kij ma dwa końce.
— Ny, ny, was sąd z obydwoma końcami obije i jeszcze na kryminału was wsadzi.
— Coś ty zgłupiał?
— To wy bardzo sobie zmądrowali; wy myślita, co ja nie mam świadki, jako zrobiałem z wami współkę? Nie bójta się; moja żona stojała przy oknie i te dwa żydy, co sobie na jarmark jechali, uni przysięgną na sumienie, co wy mieli ze mną współkę.