Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Konduktorzy weszli do bufetu ogrzać się, na parowozie został pomocnik maszynisty i weksluje — zbiera wagony.
Antoni jest na służbie. Sześć wagonów przyczepić, mała rzecz, zaraz się skończy, za trzydzieści minut pociąg odejdzie, a szczęśliwy pracownik pójdzie odpocząć i marzyć o swych nadziejach złotych. Już tylko jeden wagon pozostał, lokomotywa przypycha pociąg tyłem ku niemu.
— Gotowe, trzeba przyczepić.
Antoni stoi między buforami.
Naraz usłyszano lekki krzyk, jakby niedokończony, jakby przerwany w połowie...
Jednocześnie dał się słyszeć chrzęst, jakby się coś zgniotło i jakaś massa czarna upadła na relsy.
Zbiegła się służba z latarkami.
Pod kołami wagonów leżał Antoni bez życia. Miał klatkę piersiową zgniecioną, strumień krwi buchał ustami.
Zaniesiono go na stacyę — przyszedł felczer, opatrzył, głową pokiwał i głęboko przeświadczony o znajomości swego fachu powiedział:
— Kaput!
Antoni raz jeszcze oczy otworzył, spojrzał w stronę domku dróżnika i... skonał.
Telegraf zaniósł do zarządu drogi wieść o wypadku, śledztwo wykryło że przyczyną śmierci była nieostrożność — a w dwa dni potem kilku robotników niosło białą trumnę na cmentarz.