Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Więc to już za tydzień ten twój leśnik niemiecki przyjeżdża do Borków?
— Za tydzień, dziaduniu, jeźli słowa dotrzyma...
— O dotrzyma, dotrzyma, ręczę za niego — ale mnie ten przyjazd nie cieszy.
— Dlaczego to, dziaduniu kochany?... — pyta z trwogą dziewczyna.
— Bo już wtenczas dziadek na drugi plan zejdzie i tamtemu miejsca ustąpi.
— O nie, nie, dziadziu, tyś zawsze pierwszy!...
— Co tam, moje dziecko, ja waszem szczęściem szczęśliwy będę — i to mi wystarczy.
Klarcia wzięła rękę dziadka i przycisnęła ja do ust.
— Jam już i dziś szczęśliwy — mówił dalej pułkownik — szczęśliwym, widząc że on na naszą miłość zasłużył.
— Więc i ty go już kochasz, dziaduniu? o, jakżeż mam ci dziękować!?
— Nie dziękuj, dziewczyno — i nie dziw się temu. Serce starego weterana lgnie do każdej siły zacnej i błogosławi każdego rekruta, co się do armii pracowników zaciągnął. Ty byłaś jego instruktorem, Klaruniu — więc także masz prawo być dumną z niego... Niech błogosławieństwo Boże będzie zawsze nad wami i nad tą ziemią, po której wspólnie pójdziecie.