Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żądać — a teraz, pułkowniku, czy trwasz jeszcze przy twojem postanowieniu?
— Panie Alfredzie, pomówmy spokojnie, przedewszystkiem podaj mi rękę, niech ją uścisnę — z życzeniem abyś wytrwałym był i silnym. Jeżeli w tem, jak je nazywasz, przebudzeniu się, grał jaką rolę mój wpływ i wpływ mojej Klaruni, to dla nas zaszczyt i pociecha. — Znasz pan moje przekonania, wiesz zatem, że jakkolwiek są one demokratyczne, na zasadzie słuszności i sprawiedliwości oparte, jednak cenię wysoko te rody, w których pokolenie każde przynosiło dla kraju swego i społeczeństwa zasługi. Wasz ród do takich należał. Wybacz panie Alfredzie żem powiedział: należał — a nie: należy, — bo oto już drugie pokolenie jego gnuśnieje w bezczynności i resztki ojcowizny przejada. — Wszak nie zaprzeczysz tego?
— Niestety, szczera to prawda.
— Przodkowie wasi zajmowali niegdyś senatorskie krzesła, pastorały nosili i buławy — dziad twój legł na polu bitwy śmiercią walecznych i na tem blask imienia się kończy. Dziś, drogi panie Alfredzie, innych kraj zasług wymaga, dziś potomek hetmanów, na równi z dzieckiem szewca, powinien jąć się cichej, nierozgłośnej, ale pożytecznej pracy, i tą pracą uszlachetnić się i ozdobić. Jeżeli ci się to uda będziesz miał honor żeś upadający ród podniósł.
— Słówko zachęty brzmi w tem co mówisz, panie pułkowniku.