Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zupełnie nowe, prawie nieznane dotychczas horyzonty.
Młody człowiek wczytywał się w te dzieła. — Nieraz, chociaż już dzień się zbliżał, w jego pokoiku w Starzynie świeciło się jeszcze, a z każdym dniem widnokrąg jego myśli rozszerzał się... rozjaśniał.
Gdy rozpamiętywał przeszłe swoje życie, takie marne, puste, bez żadnego celu i treści, nie pożyteczne nikomu, nie pozostawiające po sobie żadnego, a żadnego śladu — gorzko mu się na sercu robiło. — Wówczas myślał także i o bracie swoim, złamanym, zmęczonym w tej wegetacyi nędznej, bezcelowej — i czuł że tak jak jest pozostać nie może, że trzeba siły zebrać i całą pełnią tych sił ratować się — człowiekiem zostać. — Człowiekiem zostać! być czemś!... a może w takim razie ten pułkownik stary, ten mimowolny jego nauczyciel, przycisnąłby go do serca jak syna, może czarne oczy Klaruni zapłonęłyby blaskami i ogniem uczucia...
A ta Klarunia, to dziewczątko młodziutkie, nieraz mówiła o zadaniach człowieka, zadaniach wyższych, wznioślejszych, obejmujących szersze koła; w jej młodocianem serduszku wzniosłe zasady dziadka wszczepione były głęboko, tak głęboko, że stały się jej zasadami własnemi, zasadami, z któremi nie rozstanie się nigdy. I jakże wobec tych zasad wypowiadanych tak wyraźnie i jasno — i wobec tego że aż dotychczas było się tylko rozba-