Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Słońce wschodzące, wkradłszy się do jej pokoiku przez okno, złotym swoim promieniem całowało jej twarzyczkę zmęczoną, oczy od łez nabrzękłe, widziało jej sen przerywany, gorączkowy i niespokojny.
Teraz dopiero biedna dziewczyna poznała i przekonała się, jak drogim dla niej jest Alfred, jak bardzo się przywiązała do niego.
A tak niedawno jeszcze uważała go tylko za dalekiego kuzyna zaledwie, a myśl, że zostanie jego żoną, jakkolwiek nie przestraszała jej, niemniej nie napawała także szczególną rozkoszą.
Pani Laura wytłómaczyła jej że tak będzie dobrze, i projekt przyjętym został w zasadzie, jako odpowiedni stanowi i pozycyi towarzyskiej stron obydwu.
W planach Natalci było, że po ślubie zagranicę wyjadą, potem dom otworzą, bawić się będą, jak tysiące małżeństw w tej sferze, zgodnych i dobranych na pozór, lecz nie złączonych nicią żywszej, gorętszej sympatyi.
Dotychczas zgadzała się na Alfreda, tak samo jak zgodziłaby się może na innego młodego człowieka z tej sfery; małżeństwo uważała jako konwenans, jako rolę, którą każda prawie kobieta odegrać musi — i, co prawda, więcej ją obchodziła myśl, w jakich kostiumach tę rolę odgrywać będzie, aniżeli kwestya, czy ją dobrze odegrać potrafi?...
Dziś zmienił się zupełnie bieg jej myśli, dziś zdawało jej się że już żyć bez Alfreda nie może...